Jak to się stało, że Chiny zaczęły robić świat w balona?

by Dorota Zgutka

Chińskie balony szpiegowskie nad Ameryką dały mi wiele do myślenia. Nie ukrywam, że temat tych balonów spędza mi sen z powiek. Nie wiem, co to u licha jest i nie mam pewności, czy kiedykolwiek się tego dowiem. Na ten moment zastanawiać się będę nad tym, jak Chińczykom udało się zrobić świat w balona i czy Chiny znowu nas czymś zaleją.

Jak to było z Chińczykami?

Jakiś tam marny handel z Chinami był już w epoce PRL. Każdy, kto chodził do szkoły w latach 80. XX wieku, pamięta śliczne piórniki “Made in China” i jakieś tam drobne gadżety z Azji. Z perspektywy czasu powiem wprost: wymiana handlowa na poziomie drobnicy powinna być zatrzymana na wieki wieków, bez szansy na jakikolwiek rozwój. Dlaczego? Chodzi o masakrę ludności cywilnej (w większości przypadków studentów) na placu Tiananmen, która miała miejsce w 1989 roku. Tak chińskie władze stłumiły protesty, których celem było między innymi otwarcie się Chin na ustrój demokratyczny. Władze przekręciły rzeczywistość, twierdząc, że to studenci dokonali ataku na wojsko. Lata później miałam do czynienia z Chińczykami, którzy zaprzeczali, że ta tragedia w ogóle miała miejsce.

W latach 90. XX wieku, gdy okazało się, że nie jestem w stanie utrzymać się z wyuczonego zawodu i że nie jest to profesja, którą chcę się zajmować, zapisałam się na studia wieczorowe. Udało mi się znaleźć fajne ogłoszenie o pracę. Pan informował, że nazywa się Jackson. OK, pomyślałam, może dostanę się do sensownej zagranicznej firmy. Na rozmowie kwalifikacyjnej wyszło, że pan Jackson to jakaś fikcja — pojawił się Chińczyk.

Przyjaciółka mojej matki odradzała mi pracę w azjatyckiej firmie, ale ja wówczas nie chciałam jej słuchać, gdyż jako młoda kobieta uznałam, że stare babsko nie będzie mi układać życia ani w niczym doradzać. Po latach przyznaję, że pani Elżbieta miała rację.

W tamtych czasach Chińczyk w Polsce wzbudzał powszechne zdziwienie. Owszem, bardzo dobrze zarabiałam, ale popadłam w makabryczny pracoholizm. Wkręciłam się w azjatycki styl pracy. Po odejściu od Chińczyków przeniosłam się do Koreańczyków. To było jak wpadnięcie z deszczu pod rynnę. Kilka lat tak żyłam, aż Azja wypluła mnie wyczerpaną psychicznie i fizycznie. Azjatycką karierę zakończyłam w 2001 roku.

Świat oszalał na punkcie Chin

Po 2001 roku okazało się, że większość produkcji przenosi się do Chin. Wszyscy tam chcieli produkować. To był jakiś exodus. Firmy widziały w tych przenosinach gigantyczne zyski. W Chinach koszty pracy i koszty produkcji były przecież dużo niższe niż w Europie lub w USA.

Gdy w 2002 roku wynajęto mnie jako znawcę azjatyckich obyczajów biznesowych i tłumacza (z angielskiego), zobaczyłam Chiny, które wywarły na mnie ogromne wrażenie w sensie architektonicznym — zachwyciły mnie wieżowce typu drapacze chmur. Oczywiście podróż była stricte biznesowa, więc jeździłam po fabrykach zlokalizowanych na południu Chin. Po tym, jak zobaczyłam, w jakich warunkach pracują ludzie i doszło do mnie, za jak marne pieniądze wykonują swoją pracę, nie byłam w stanie cieszyć się tym wyjazdem. Gdy wróciłam po kilku tygodniach z chińskiej tułaczki do Polski, z radością — nieco jak papież Polak — ucałowałam polską ziemię.

Nagle wszystko stało się “Made in China”

Tuż przed wejściem Polski do UE upatrzyłam sobie sweterek od Victoria’s Secret. Poczekałam do wyprzedaży, ale i tak kosztował kilka stów. Gdy dostałam przesyłkę z USA, myślałam, że mam ciuch rodem z Ameryki. Na metce było jednak “Made in China”. To była dla mnie załamka, gdyż nie chciałam chińskiego łacha. Identyczny bym mogła sobie kupić na bazarze za grosze.

Niestety, zaraz potem po Polsce rozlazły się sieciówki. Chińszczyzna zdominowała świat, a obecnie, jeśli chodzi o modę, to zaśmieca pustynię Atacama w Chile. Tanie i nic niewarte gałgany “Made in China” są przekleństwem dla środowiska naturalnego. Już nie wspominam wyzysku na linii człowiek — człowiek. Dzisiaj modowe trendy ulegają zmianie. Ceni się jakość, a nie jakąś żałosną ilość. Widoczny jest powrót do krajowych produkcji.

Zachód wykarmił żółtego potwora

Dzisiejsze Chiny to potęga, która może przerażać cały świat. Zachód, oddając produkcje do Chin, pozwolił na zbudowanie tej potęgi. Teraz się dziwi, że Chiny mają czelność wypuszczać balony szpiegowskie na teren USA. A czemu mają nie wypuszczać, skoro od lat jest wiadome, że ustrój polityczny tego państwa nie ma pojęcia o demokracji? Co więcej, jestem osobą, która nie wierzy w żadne nietoperze i pandemię koronawirusa łączy z zamierzoną działalnością Chińskiej Republiki Ludowej, zwłaszcza że już kiedyś był tam SARS.

Chiny niby nie są za Putinem, ale jednak za nim są. Niby trzymają się na uboczu, ale robią handel z Rosją. Kto wie, co jeszcze planują. Mój dziadek, gdy byłam małą dziewczynką, mówił: “Żółta rasa zaleje świat”. Nie pomylił się. Naczytał się proroctw. Był też wizjonerem. Cokolwiek z Chin teraz leci, bez znaczenia, czy jest to balon szpiegowski, czy kolejna zaraza, faktycznie może zalać i zniszczyć istniejący od zarania dziejów świat.

You may also like