Do „Wielkiego Wszechświata” weszłam w garsonce z Kirchoff’a, butach na wysokich obcasach oraz z torebką, w której jak zwykle jest jeden wielki sajgon, i od lat do końca nie wiem, co danego dnia taszczę do pracy. Wniosłam zapach Pastel de Cabotine.
Po nieudanej trwałej moje długie włosy musiały znaleźć się w śmietniku i długo nie mogłam pogodzić się z faktem, że jeżowisko na mej głowie robi ze mnie pewną siebie, pozbawioną delikatności jędzę.
„Wielki Wszechświat” akurat kupił starą, podupadłą, post — komunistyczną fabrykę wraz ze związkami zawodowymi i ich hałaśliwą Przewodniczącą.
Wypowiedziano wojnę: tubylcy contra żółci najeźdźcy. Powstały dwa obozy: Zarząd przeciwko Produkcja. Armaty wytoczono na podwórze łączące biurowiec z pozostałą częścią fabryki. Na plac boju przybywali licznie pismacy i ci, co potem wsadzali wieści w telewizor. „Żółta febra, żółta febra” – krzyczała bojownicza Przewodnicząca. „Biała nędza, biała nędza” – odkrzykiwali skośnoocy z okopów.
Nagle — ku zaskoczeniu wszystkich — wyprowadzono machinę, jaką wywieziono niegdyś Jagnę Borynę. Przed oczyma obserwatorów pojawiła się żółta taczka.
Niespodziewanie w ruch poszły kulki skrzętnie uwijane przez azjatycką kucharkę z kimchi, wyjątkowo cuchnącej kapusty nafaszerowanej czosnkiem — z zapasem w stu pękatych beczkach. Z białej strony poleciały jaja, a kiedy zabrakło ich w pobliskim markecie — podgniłe pomidory i kanapki z żółtym serem. Gdzieniegdzie pojawiały się zwinięte skarpety. Znaleziono również kilka prezerwatyw, zmiażdżoną sztuczną szczękę, perukę oraz gigantycznego skóropodobnego penisa ze wpisem jako środek trwały, który to zresztą — w wyniku niefortunnej pomyłki i zamieszania pojawił się w dłoniach Pani Przewodniczącej zamiast mikrofonu w trakcie wywiadu udzielonego zagranicznej stacji.
Zaciekłe walki trwały tydzień, a wojna zakończyła się podpisaniem trójstronnego paktu o nieagresji, ale tylko dzięki interwencji przedstawicieli rządów obu krajów oraz UFO – na skutek przepełnienia się fabrycznego szamba, które poczęło wypuszczać mieszaninę biało – żółtych gówien, o fetorze paraliżującym nie tylko ruch miejski, ale i przestrzeń ponadziemską.
Bilans strat:
35 nierobów z certyfikatem nieróbstwa jako cechy wrodzonej, 15 leniwców, 50 myślicieli, 15 pseudofilozofów, 1 magik, 2 wróżbitów, 3 cyganki, 1 propagator sexu analnego, 12 onanistów, 2 ekshibicjonistów prezentujących co czwartek swe klejnoty w parkach, 1 śpiewaczka weselna, 3 praczki, 1 prasowaczka, 2 pakowaczki dające dupy w zamian za wykonanie ich roboty celem picia kawy niczym larwy z biura, 5 nimfomanek, 1 transwestyta, 1 organizator wieczorków dla wielbicieli sexu grupowego, 1 masochista lany przez sekretariat po każdym weekendzie, 1 kobieta – rubryka towarzyska, 2 specjalistów od szumów informacyjnych, 3 nieuków z podrobionym świadectwem ukończenia szkoły podstawowej, 1 fałszywy magister, 1 wyimaginowany doktorant, 2 inżynierów – teoretyków, 1 poetka – grafomanka, 5 kulturystów, 3 zawodowe awanturnice, 1 kocmołuch, 1 człowiek – chodzące archiwum oraz 42 osobników działających w sekcji klubu uczącego samoobrony.
Stracono również 5 komputerów, wibrator głównej księgowej, kajdanki i pejcze inspektora BHP, 8 wózków widłowych, 3 samochody dostawcze „Lublin”, fotel prezesa, 3 kije golfowe, akwarium z piranią Pani Przewodniczącej oraz albumy z fotografiami z czasów jej młodości.
Tego czasu sporządzono wiele portretów bohaterów z dwóch stron barykady. Przez cztery lata pracy Francy dla „Wielkiego Wszechświata” zdobiły one gabinety samego Prezydenta, jak i Przewodniczącej związku, którą to zresztą – za wyjątkową zaciekłość w ujadaniu jej podwładni uhonorowali złotym zębem i diamentowym kolczykiem w pępku, mocowanym na zacnym ciele przy pomocy umięśnionego specjalisty oraz jego trzech dziarskich pomocników, oddzielających fałdy tłuszczu osadzone na jej brzuchu.
Wielu czyniło starania, by ustalić konkretną przyczynę tej wojny, dopiero odnalezienie spadkobierców człowieka – chodzącego archiwum pomogło wpisać w karty historii, iż walki rozpoczęto na skutek braku papieru toaletowego oraz mydła, co było – jak się zdawało związkowcom – perfidnym wykroczeniem ze strony fabrycznych władz.
Z „Wielkiego Wszechświata” wyszłam z połamaną ręką, poobijanymi żebrami, w butach na płaskim obcasie, w garsonce dla kobiety otyłej nabytej na pchlim targu, torebką napełnioną złością, bańką pełną łez i poczuciem zmarnowanego czasu. Wyniosłam ze sobą zapach Pastel de Cabotine.
Foto: pixabay.com
Pod artykułem osadzono produkty promowane w ramach programu partnerskiego.